Czasami łapię się na myśli, że nic nie robię. Tracę cenny czas. Zamiast wykorzystywać go na pisanie naukowych dysertacji, referatów, notatek to spędzam go robiąc tak zwane "nic". I pomimo tego, że wyścig szczurów jest mi obcy. I pomimo, że myślę sobie - nic na siłę, jeśli nie ma z czegoś radości, choćby najmniejszej, to i tak mi nie wyjdzie - to chyba czasami ten głoś rozsądku ma rację. Bo z jednej strony chcę, czuję się bosko nurzając się po pachy w barthesach, derridach, augustynach, definicjach prawdy alfreda tarskiego i innych temu podobnych, ale z drugiej czuję się w tym zagubiony myśląc o wszystkim i o niczym, porywając się z motyką na słońce i marząc o noblu przed czterdziestką :). A do tego ten przesyt przymusów.
*Jest wieczór. To normalne, że człowiek widzi wtedy wszystko w czarnych kolorach :) Oby!